niedziela, 26 kwietnia 2015

Dzień 10 - wyjazd

W dniu 10. nasze badania dobiegły końca. Poprzedniego dnia, wieczorem, odbyło się ostatnie podsumowujące spotkanie - wszyscy zmęczeni, z głowami zapełnionymi wrażeniami i fragmentami wywiadów, ale i zadowoleni - trudne zadanie jakim było przeprowadzenie 10 wywiadów zostało wykonane w 100%. Kolejny rocznik naszych studentów połknął bakcyla, jakim są badania terenowe i rozmowy z ludźmi.
A to my! Zaczynamy od góry od Anety w pasiastej bluzce, potem Agnieszka (w czerwonej bluzie), Daria, Magda, Anna Weronika, Agnieszka, Marta (w pozycji w jakiej leży najczęściej poznany przez nas kot pastora), Iza, Ania, Joasia, Tomek, Dominika, Marta i Kamila.
Byli też z nami doktoranci: Ola i Mikołaj, Magda (która zrobiła powyższe zdjęcie) i Sławek
 Kępno wg nas
 Kępińska sieć naszych kontaktów
Nasze porażki i sukcesy

A my z Agnieszką jeszcze raz odwiedziłyśmy wielokulturowy Czarnylas planując kolejne badania terenowe, ale o tym na razie cicho sza...
Czarnylas, fot. A. W. Brzezińska

Dzień 9 - Hej bystra woda!



Dawno, dawno temu… a może zaledwie wczoraj, przeszłość pochowała w każdym kącie miasta zwykłe-niezwykłe historie. Tym samym rzuciła wyzwanie poszukiwaczom rozsypanych wspomnień. Niejedna opowieść Przeszłości ukryta jest nad brzegami niepozornej rzeki. My natknęliśmy się na taką, która zabrała nas w malowniczą podróż na górskie szczyty i w doliny. A wszystko zaczęło się od wędrówki za szumem wody…
Stojąc przed wyborem: na lewo park, na prawo ogródki, nie przypuszczaliśmy jeszcze czym nasza decyzja zaowocuje. Wybór padł na ogródki. Ścieżka prosta jak strzała prowadziła wzdłuż biegu rzeki. Działkowe życie toczyło się popołudniowym rytmem. Niby dookoła było wiele osób, ale to wcale nie burzyło spokoju tego miejsca – wręcz przeciwnie! Trasa krótka, ale niezwykle przyjemna. Kiedy leniwie wracaliśmy w stronę naszego rozdroża, ogródki odkryły przed nami fragment swojego codziennego jestestwa. Starsza pani podeszła do brzegu i ostrożnie, po kamiennym płytach występujących w roli schodów, zeszła w dół i pochyliła się nad taflą wody… niestety (!) bardzo zanieczyszczonej. Zanieczyszczenia zbierały się od miejsca, w którym nurt rzeki przecinała tama. Poniżej małego wodospadu, woda była wyraźnie czystsza. Spontaniczne „dzień dobry” i podszyte lekkim niepokojem pytanie o czystość rzeki uruchomiły lawinę dalszych zdarzeń. Dowiedzieliśmy się, że mała rzeka zaczynała swój żywot jako mały strumień, którego twórcami byli Niemcy, odwadniający bagna, które otaczały miasto. Strumyk niegdyś cieszył się szczególnym powodzeniem wśród dzieci, zażywających tu kąpieli, podczas gdy rodzice oddawali się „działkowaniu”. Były to czasy krystalicznej wody, będącej domem dla licznych raków i szczupaków. I tak żywot bystrej wody trwał do lat 70. kiedy to postawiono tamę. Do kogo należy tama? Wieść gminna niesie, że przez długi czas była bezpańska. Jako taka znalazła właściciela w postaci włodarzy miasta (a może jakiegoś enigmatycznego zarządu hydrologicznego?). A żeby sprawę skomplikować jeszcze bardziej – rzeka nad tamą pozostaje we własności zarządu ogrodów działkowych, a poniżej tego limesu należy do miasta. Mały wodospad, choć urokliwy, nie rekompensuje minusów jakimi są zbieranie się brudu i wiosenne wylewy. Podobnież spiętrzenie było konieczne, żeby utrzymać wodę w pobliskim sztucznym zbiorniku. Ot i taki pragmatyzm.
Od słów przeszliśmy do czynów. Po przyjęciu zaproszenia na szklankę pomarańczowego soku, zaoferowaliśmy pomoc w napełnianiu konewek wodą. Niedźwiedzia była to przysługa, bo jedna konewka odpłynęła na szerokie wody. Przywołaliśmy ją do porządku grabkami. Obydwie konewki zatem posłusznie trafiły na ogródek, a my z naszą Gospodynią udaliśmy się do altany. Najpierw jedna rzeźba, potem kolejna i następna… Ale jak? Ale skąd? Aż tyle? Naszym oczom ukazali się drewniani mędrcy, zbójnicy, a z drewutni, a jakże, nieśmiało wyglądała zza łopaty przecudnej urody dziewoja. Rozwiązanie zagadki było kolejną podróżą w przeszłość, tym razem na południe Polski – w Beskidy i Gorce. Stamtąd pochodził małżonek naszej Gospodyni, który choć zmarły przed ponad dwudziestu laty, pozostawił po sobie pomnik, a nawet pomniki – nie spiżowe, ale drewniane. Może nie tak trwałe i odporne na ząb czasu, ale misterne i piękne, mówiące czy wręcz wołające z tęsknotą w kierunku rodzimych gór. Janosik musiał jednakże uznać wyższość użytkowej funkcji sztuki nad ozdobną, gdyż pierwszeństwo w powstawaniu przysługiwało karniszom. Nie byle jakim karniszom! Inspirowane góralską snycerką kształty (meblami bądź łyżnikami) stawały się regularnymi dziełami sztuki. Wkrótce dołączyły do nich płaskorzeźby. Ażeby surowemu drewnu dać od życia trochę kolorów, pojawiły się też obrazy. Oczywiście – górskie pejzaże. Pędzle i farby nie zagrzały długo miejsca w sercu Artysty. Miękkie drzewo lipowe domagało się od niego nadawania nowych form. I tak trwają one do dziś. A dziewoja? Od początku pisane jej było gospodarzyć w drewutni. Przyłożyła się do swojej pracy. Wiernie pomaga do dziś przy rąbaniu drewna, choć na jej twarzy i piersiach widać szramy i pęknięcia wywołane upływem czasu.
Cóż nam pozostało? Popijając orzeźwiający sok, oddaliśmy się rozmowom, które sprowadziły do dziewoi i Janosika gościnnie „Papuszę” i „Nikifora”. Czy ich to ucieszyło? Nie wiadomo. Wiadomo, że tego popołudnia góry stały się jakby bliższe, a nurt rzeki jakoś bardziej wartki.
[Magda Chułek i Sławek Toczek]






                                                               Fot. Sławomir Toczek


sobota, 25 kwietnia 2015

Dzień 9 - "Kępnianie gościnnymi gospodarzami..."


Notkę chciałbym zacząć od wrażeń, które pojawiły się we mnie w pobliżu Bralina, w ostatni dzień przed wyjazdem. Po pierwsze, to zapach drewna kościoła „na Pólku”, który idąca ze mną Dominika wyczuła już 100 metrów przed. Po drugie, spokój, który przyszedł do mnie wraz ze wspomnieniami górskich drewnianych chat i który zadamawiał się z każdą kolejną minutą spędzoną w cieniu kościelnych dachów. Doceniłem doświadczenie, które tu zebraliśmy. Tam tak naprawdę, mając już 10 wymaganych wywiadów, pożegnałem się z Kępnem i przeszedłem do porządku dziennego z końcem naszych badań terenowych.
Kępno było dla mnie świetną przygodą odkrywania samego siebie i miasta. Pierwsze dni rysowały się w nastroju nawet lekko euforycznym. Pierwsze zdobyte kontakty, swobodne wejścia do Urzędu Miasta, serdeczność Pań z wydziału inwestycji kulturalnych – poczułem się przywitany przez mieszkańców. Potem kolejne wykonane telefony i przychylne głosy umawiających się ze mną informatorów (bo tak nazywamy osoby, które mówią nam o mieście, czy to będzie dziecko, czy ktoś starszy). Następne dni – moje lekkie rozczarowanie nastrojami w naszej grupie, kiedy uświadomiliśmy sobie, że czeka nas nie tylko przyjemność fotografowania i rozmów, ale też uparte docieranie do kolejnych osób i zbieranie informacji o Mieście. I znowu, pogodzenie się z tym, że nie jesteśmy tylko na wakacjach, że jest to dla nas ważna lekcja. Pewna ulga, która z tą świadomością przyszła, pozwoliła mi już spokojniej kontynuować naszą przygodę i pracę.
Kępno chyba samo dziwiło się czasem naszą obecnością. Rozmówcy, którzy nie dowierzali, że nasi prowadzący wybrali to miejsce. Ludzie, którzy nie wierzyli, że Kępno faktycznie czymś się odznacza. Dla mnie sam klimat tego miasteczka jest dość niepowtarzalny. Kręte uliczki przy bóżnicy i różowe niebo nad stawami koło rzeczki. To w pierwszych dniach chłonęliśmy Miasto naszym okiem: masa zdjęć, która wtedy powstała oddaje tajemniczość religii mieszkańców czy dostojeństwo starówki.
Zwięzłość uliczek, czyste chodniki i wyremontowane kamienice robią wrażenie jakby Kępno było perfekcyjnie zawiązanym wstążką prezentem. Przedsiębiorczość, pracowitość i zapał moich rozmówców była wyraźna. Czyżby historyczna wielokulturowość odcisnęła piętno na mentalności Kępnian? Razem z lokalnym historykiem myślimy, że dawni Kępnianie wiele się od siebie nauczyli.
Dawne czasy urzekają w Kępnie. Dla mnie, cmentarz ewangelicki jest szczególną bramą do tamtego wielokulturowego świata. Tu jakby czas się zatrzymał. Siedząc na schodku kapliczki, wiosenne niebo wydało mi się cudowne.
Z kościoła „na Pólku” wróciłem na nasze zebranie już z innym nastawieniem. Zobaczyłem, że nie tylko przełamałem się w kontakcie z tzw. informatorami, ale też nauczyłem się momentami swobodnie i osobiście rozmawiać z mieszkańcami jednocześnie realizując schemat badawczy zalecony nam przez wykładowców. Nasi współuczestnicy wydali mi się dobrymi partnerami w rozmowie, wykładowcy naszymi przewodnikami i jednocześnie towarzyszami, a Kępnianie gościnnymi gospodarzami...
Dobrze jest czasem wyjechać żeby wrócić i zobaczyć rzeczy w nowy, świeży sposób.
[Tomasz Serbeniuk]
Wszechobecne nekrologi, fot. Dominika Dutkowska
 „Tu mieszka Bóg”, fot. Tomasz Serbeniuk
 „Władza nasza sięga nieba”, fot. Dominika Dutkowska
Drzewo życia, fot. Dominika Dutkowska

piątek, 24 kwietnia 2015

Dzień 8 - pieseczki i koteczki

Kępno, Kępno. Miejsce spotkań mieszkańców, spotkań mieszkańców z nami, spotkań przypadkowych, spotkań umówionych. Wiele ciepłego przyjęcia, przypadkowe spotkania na kawę, lody, zwiedzanie. Wiele miejsc dających odpoczynek: ogródki na rynku, lodziarnia, ławeczki. Ludzie ze swoimi historiami, spacery, podziwianie (rynku, parku, zbiornika wodnego). Kępno daje odetchnąć, to miejsce spokoju. Na mnie wrażenie robią te, gdzie można posiedzieć, porozmawiać, poznać ludzi, wymienić poglądy. Wiele miejsc skusiło mnie do zatrzymania, a powodem byli lokatorzy – pieseczki i koteczki (jak na nie w naszym slangu mówimy), dzięki którym poznałam ludzi. Mogłam porozmawiać, poznać opinie. Duże wrażenia pozostawia lodziarnia pana Marczaka, a także kawiarnia Zefiros, gdzie spotkałyśmy z Agnieszką pierwsze panie, z którymi rozmawiałyśmy. Otwartość mieszkańców, ich pomoc i wsparcie w działaniach daje poczucie bycia w odpowiednim miejscu. Badania terenowe w Kępnie nastrajają pozytywnie do kolejnych projektów, rozwijają antropologiczną duszę i dają wiele pomysłów na przyszłe praktyki.
Jako, że ja-Ninja, dużą uwagę zwracam na dostępność do miejsc, więc tu zauważam miejsca niedostępne lub dostępne w odpowiednich, nieznanych mi warunkach. Między innymi są to drzwi. To przestrzenie, które wskazują na istnienie życia miejskiego lub próbę uruchomienia kreatywności mieszkańców. Komu uda się tam dostać? Chodzi o to, że dostawa, że materiał, ale dla Ninjy jest to niesamowita gratka. No bo któż by podjął się tego, żeby wznieść się na wysokość drugich drzwi (zdj. 4).
Inną możliwością dostępu do niezbadanych, nieznanych terenów jest pozyskanie nowych przyjaciół. Mam tu na myśli pieseczki, które nie raz mi pomogły np. zdj. 5. Dzięki nim udaje się nawiązać rozmowę z właścicielem pieska. A fani zwierzaków nie mają oporów w porozumieniu.
Na koniec chciałam zaszczepić pozytywne myśli: wiedza, wiara w siebie, kreatywność, pokora i raaaaaaaadość!! Wobec tego świat staje się placem zabaw, ukazują się chęci dzielenia szczęścia z innymi, pozytywne nastrajanie, a także wykorzystanie wszelkich możliwości. Dzięki temu realizujemy siebie, możemy zawiązać relacje i je utrzymać. A może nie bójmy się ufać innym ludziom, nie bójmy się im powierzyć swoich wątpliwości. Wiara w ludzi i dobre nastawienie sprowadzają pozytywny odbiór zarówno samych siebie, jak i napotkanych przypadkowo, bądź nie, ludzi.
Dzień 8 niesie dla nas poczucie mocnego oswojenia z miastem, jak i ciepłego powiązania z mieszkańcami. Moja osobista refleksja: szkoda, że już za dwa dni wyjeżdżamy…
[Iza Lewandowska]




 
 

czwartek, 23 kwietnia 2015

Dzień 7 - emocje, klekoty i dzikie koty

Siódmy dzień – właśnie ten, który dla wielu kojarzyć się może z chwilą odpoczynku po wyczerpującej pracy wytworzenia świata. Tym razem jednak, nie możemy pozwolić sobie na tak długą przerwę.
Każdego dnia, już od pierwszej chwili naszego przyjazdu do Kępna, budujemy fundamenty całkowicie nowego dla nas świata. Nasze początkowe wyobrażenia, konfrontowane z informacjami, które uzyskujemy zarówno bezpośrednio od naszych informatorów, jak i podczas codziennych obserwacji – wirują powolnym tempem w betoniarce naszych umysłów. Im więcej do niej wrzucimy, tym -najprawdopodobniej – nasz budulec okaże się silniejszy. Właśnie z tego powodu, często budzimy się z myślą o uzyskaniu jeszcze większej ilości nowych informacji, które pomogą nam wzmocnić późniejszą konstrukcję naszych spostrzeżeń.
Od wczesnych godzin porannych przechadzamy się ulicami miasta. Przeprowadzamy szereg rozmów z mieszkańcami Kępna i okolic, udajemy się do miejscowych kawiarni i restauracji, a już dość zmęczonym okiem – spoglądamy na miejsca oświetlone wiosennym słońcem w poszukiwaniu nowych inspiracji. Poznajemy miejscowe władze, przedstawicieli instytucji kultury, a także mieszkańców miasta i najbliższego regionu, którzy w swojej pamięci skrywają bogate i bardzo ciekawe historie. Do miejsc na naszej mapie odkrywanego przez nas świata, dołączył w ostatnich dniach między innymi Klub Seniora "Pod Żurawiem", gdzie zostaliśmy przywitani z dużą życzliwością i zainteresowaniem. Uzyskane wcześniej broszury reklamowe mówiły nam o rodzinnej atmosferze tego miejsca. Dzięki uśmiechniętym członkom i członkiniom klubu, wśród zapachów świeżo zaparzonej kawy, mogliśmy prawdziwie ją poczuć. Ponadto, zostaliśmy również zaproszeni na czwartkową, poranną próbę zespołu wokalnego przy akompaniamencie akordeonu. Nie możemy się doczekać!
Cech Rzemiosł w Kępnie oraz Towarzystwo Miłośników Ziemi Kępińskiej również znalazły się na naszej mapie cennych informacji. Kilkugodzinne rozmowy z ich przedstawicielami obfitowały w istną bombę wrażeń, emocji i zapisanych kartek w małym dzienniczku etnografa.
Oprócz zaznajamiania się z miłą atmosferą wytwarzaną przez uprzejmość i chęć rozmowy mieszkańców, poznajemy liczne historie i tradycje związane z tym miejscem. Nie jest nam obcy już termin „klekotów”, a opowieści o kluskach białych/czarnych/szarych – niezależnie od koloru, sprawiają, że jesteśmy coraz bardziej głodni dalszych informacji.
Co ciekawe, dzisiejszy dzień pokazał również, że szybciej udaje mi się znaleźć tu rozmówcę, niż bankomat, który będzie kompatybilny z moim rodzimym bankiem. A wszystko za sprawą niespodziewanego przyjazdu rozmówcy, który porusza się po mieście jaguarem.
Jak widać, egzotyki nie musimy szukać na końcu świata.
Mamy ją również tutaj, na końcu Wielkopolski.
A MOŻE JEDNAK NA POCZĄTKU...?
[Joanna Wojciechowska]
Panorama Kępna od strony południowo-zachodniej, fot. Agnieszka Chwieduk

środa, 22 kwietnia 2015

Dzień 6 - o porażkach, które się dobrze kończą

Dzień zapowiadał się wspaniale, ale... pojawiło się potwierdzenie zasady „Nie zawsze ufaj informatorom”. Kilka umówionych wywiadów, ekscytacja, że jednak coś się udało. Niestety wyszła porażka za porażką... odmówione albo poprzekładane wywiady. Zatem próba podjęcia nowych wywiadów. Poszukiwania w pobocznych uliczkach spełzły na niczym. Ciągła odmowa podcięła nam skrzydła. Kiedy nic się nie udaje, to idź wtedy do swojego ulubionego rozmówcy i wypij z nim herbatę :) Tym razem porozmawiaj o czymś innym niż to, co masz w kwestionariuszu. Podziel się swoimi przeżyciami. Trudno uwierzyć, że obcy (do tej pory) dla nas człowiek może stać się naszym najlepszym słuchaczem.
Tekst ten dotyczy pewnego konkretnego małżeństwa: pani Barbary i pana Brunona. Małżeństwo z dość długimi stażem. Opowiadali jak to było kiedyś jak się poznali. Pani Barbara pokazała nam swoje prace, których wykonanie traktuje jak hobby... są to wyhaftowane obrazy. Najciekawsze jest to, że swoją pasją zaraziła córkę, która wykonuje haftowane wisiorki. Pasja ta stała się pewnego rodzaju zarobkiem. Prowadzi ona blog, na którym można zobaczyć wszystkie jej prace.
Podsumowując – dzień był „szczęśliwie dołujący”. jednej strony smak porażek dopełniony promieniami słońca i na sam koniec spotkanie się na ciepłą herbatkę z przemiłym małżeństwem, którego na pewno nie zapomnimy :)
[Daria Pawlak i Anna Jabłczyńska]
 



 

Dzień 6 - spotkanie w "Tygodniku Kępińskim"


Właśnie zadzwonił budzik. Masakra. Szybko się ogarnęłam, jogurt zjedzony – można wyruszyć w teren! Pierwszy wywiad umówiony już na godz. 9:30 z naczelnym lokalnej gazety „Tygodnik Kępiński”. Wywiad naprawdę nasycony wieloma ciekawymi informacjami! Pan Redaktor opowiadał z wielkim zapałem i pasją na temat kępińskich Żydów. I co się okazało? Wydał nawet książkę o tym tytule, którą dostałam w prezencie ze specjalną dedykacją. Naczelny opowiadał tak interesująco, że zaczęłam się zastanawiać, czy temat wielkopolskich Żydów nie byłby dobry na pracę licencjacką! Rewelacja! Wielkie podziękowania za rozmowę! :)
Ale, ale.. to nie koniec dzisiejszych przygód moich jako badacza. Jeszcze tego samego dnia umówiona byłam na wywiad w jednej z bibliotek. Można śmiało powiedzieć, że to był dobry dzień. Wracając w pozytywnych nastrojachrazem z Kamilą udałyśmy się do biblioteki po zapomnianą bluzę Anety. Tam znów spotkałyśmy bardzo interesującą, poznaną już wcześniej przez nas postać jaką jest dyrektor biblioteki. Pan Wiesław bardzo nam pomaga. Dzięki niemu jutro z Kamilą mamy umówione wywiady. Ciekawe jak to będzie. Już nie mogę się doczekać! A wieczorem nareszcie przyszedł czas na zasłużony posiłek. W końcu coś ciepłego! Już od trzech dni niczego porządnego nie jadłam. Za propozycją Marty i Joanny wybraliśmy się grupą na przepyszną pizzę :)
[Agnieszka Sawicka]
 Budynek poczty niedaleko redakcji Tygodnika Kępińskiego, fot. Agnieszka Sawicka
 
 Ilustrowana historia Kępna, fot. Agnieszka Sawicka
 
 Rowery Kępińskie, fot. Agnieszka Sawicka
 
Tygodnik Kępiński, fot. Agnieszka Sawicka

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Dzień 5 - W czterech ścianach lokalności

Wchodzimy do pewnego pomieszczenia. Znajdujemy się w małym pokoiku, w którym nawet szpilka zdaje się mieć zbyt duże gabaryty. Wokół nas cztery młode osoby, skupione na swej pracy. Cztery upakowane biurka, a za każdym z nich inna historia: Tomasz – archeolog, Sylwia – historyk sztuki i kulturoznawca, Agata – kulturoznawca i specjalista ds. edukacji i Karolina – historyk  i archiwista.  Cztery profesjonalne możliwości rozwoju. Skoro tu są, pewnie komuś na nim zależy.
Przez szyby dwóch wielkich okien wpada poranne światło. Jak ulał, jego blask pasuje do entuzjazmu, z jakim ci młodzi ludzie opowiadają nam o swoich codziennych niekończących się zadaniach: jak sprawić, aby Kępno stało się miejscem dobrej Kultury,  jak pokazać jego niebanalną i barwną historię, o której miejscowi opowiadają przecież sobie na co dzień, jak pokazać Światu, że mieszkańcy Kępna są wyjątkowi na swoją miarę? Jak sprawić, aby Oni sami to dostrzegli, żyli tym jak swoim własnym bogactwem a do tego, aby trafiali tu turyści? No, jak? Kępno jest przecież w Europie, która lokalną odpowiedzialnością stoi, więc w czym problem, zapytujemy sami siebie. (Drogi Czytelniku, nie spodziewaj się  odpowiedzi. Znajdź ją sam!). Sylwia z Kępna snuje zatem historię misji zapracowanych osób z małego pokoiku, a my tymczasem, w rytmie jej słów i naszej wyobraźni, podążamy ku temu, czego sami już wcześniej doświadczyliśmy w tym mieście ...
Prawda jest taka, że do Kępna nikt nie przyjedzie tylko dlatego, że jest tu makdonaldowa kawa z dobrym wifi. Prawda jest też i taka, że Kępno nie ma ani Panoramy Racławickiej, ani Kopca Kościuszki, ani wiszących ogrodów Semiramidy, ani nawet paryskiej kopii Statuy Wolności. I na szczęście! Kępno nie ma tego wszystkiego, czym i tak jesteśmy już nieco znudzeni, albo co z taką łatwością możemy podziwiać, siedząc w domowych pieleszach, z głową w Internecie. Za to Kępno ma to coś. Najpierw są to ludzie. Gościnnie rozmowni, życzliwie nas ciekawi. Mieszkają przy uroczych, brukowanych uliczkach, w kamienicach, w sąsiedztwie lokalno-kamiennego zoologu: ryczącej głowy lwa (prawdziwy biały okaz na ścianie jednej z kamienic), dumnego (choć nieco tęgiego, jak się wydaje) Orła i łabędzi z okazałego Rynku, bohaterów tutejszego mitu założycielskiego, który poznasz, jeśli tylko zapytasz miejscowych. A to przecież nie wszystko. W Kępnie bije – teraz jednak chyba tylko dla wrażliwszych – zapomniane serce lokalnej historii…. Wielka Samotna Synagoga. Prawdziwa perła w koronie. Pewnie kusiłaby opowieścią o tym, kto i jak modlił się w jej ścianach, ale jej obecny los reżyseruje nonszalancka ręka braku odważnych i dobrych dla niej decyzji. W Kępnie jest zatem wszystko, czego nam, przejezdnym, potrzeba, aby się zadziwić, ucieszyć, a może nawet przemyśleć innych i siebie (jak to antropolog ma w zwyczaju), smakując przy tym miejscowo-włoską pizzę. Taką prosto z pieca. Proste pyszności, wprost na apetyt i kieszeń zwykłego obieżyświata.
Wychodzimy z czterech ścian małego pokoiku. Niby koniec spotkania. Ale czy na pewno? Bo co z pytaniami Sylwii i jej kolegów z Muzeum Ziemi Kępińskiej?
[Agnieszka Chwieduk]
Była siedziba muzeum, fot. A. W. Brzezińska
 
Przyszła siedziba muzeum, fot. A. W. Brzezińska

Dzień 5 w Czarnymlesie

W miejscowości Czarnylas wiało piaskiem – mała pustynna burza.
Ostre słońce, niebieskie niebo, równa asfaltowa droga, żółty budynek sklepu i wieże kościołów – katolicki parafialny (zbudowany na początku lat 20. XX wieku), katolicki filialny z ciemnej cegły, która została wyciosana z darniowej rudy żelaza (dawny luterański) i luterański ze strzelistą wieżą (dawny staroluterański). I to nie koniec – była jeszcze kaplica metodystów (obecnie siedziba biblioteki), dom w którym modlili się mormoni (obecnie na tym miejscu jest plac zabaw).
Mała miejscowość, a tyle wyznań, trzy cmentarze… Jeden z nich położony w centrum wsi, roztacza się z niego piękny widok na wieże trzech kościołów. Przy wejściu nieco zapomniany „grób nieznanego żołnierza” z datą 1945. Ale dlaczego tutaj? I kim był ten „nieznany”? Dalej groby z napisami polskimi i niemieckimi, na kilku medaliony z podobiznami zmarłych, nad wszystkim rozłożyste drzewa i ten wiatr.
Do Czarnegolasu pojechałyśmy z Utą wiedzione ciekawością i zachęcone informacjami, które nam przekazała Pani Monika – żona pastora z Kępna. Na opowieściach o kępińskich ewangelikach upłynął nam mile czas podczas niedzielnego spotkania. Po mszy, na którą zostaliśmy zaproszeni i tak miło przyjęci, przyszedł czas na pytania o luteranizm, o społeczność w Kępnie oraz w Wieruszowie, Ostrzeszowie i właśnie w Czarnymlesie. Ciekawe było to, że my pytając o „kępińskich ewangelików” mieliśmy na myśli tych mieszkających w samym mieście. A Pani Monika mówiła o parafianach zamieszkujących dość spory obszar – opowiadała nam o społeczności, którą wspólnie tworzą, o tym jak starają się wszyscy utrzymywać ze sobą kontakt, dbać o siebie i swoje dziedzictwo. Nie łatwo o to wszystko dbać, parafianie to w sumie niewielka grupa, a pracy mnóstwo. Dbanie o budynki, spotkania z wiernymi, lekcje religii dla dzieci i młodzieży, przycinanie drzew, dbanie o świątynie, prowadzenie strony internetowej.
Tym bardziej doceniamy czas poświęcony tylko nam, wypełniony taką miłą, szczerą i bezpośrednią rozmową.
 
P.S. Wielu z nas przez resztę dnia nuciło ostatnia pieśń, którą wspólnie staraliśmy się zaśpiewać na nabożeństwie: „Dzięki za wiernych mych przyjaciół, / dzięki za ludzi, których znam. / Dzięki, że każesz nawet wrogom dłoń do zgody dać.”
[Anna Weronika Brzezińska]
 Kościół ewangelicki w Kępnie, fot. A. W. Brzezińska
 
 Dawny kościół ewangelicki w Czanymlesie, obecnie katolicki filialny, fot. A. W. Brzezińska

 Obecna biblioteka, dawna kaplica metodystów, fot. A. W. Brzezińska
 
Z widokiem na wieś..., fot. A. W. Brzezińska
 
 

Dzień 4

O 10:30 maszerujemy wszyscy razem podekscytowani (przynajmniej tak mi się wydaje) na nabożeństwo w kościele ewangelickim. Dla wielu z nas jest to pierwszy raz. Po mszy zostaliśmy wszyscy zaproszeni do domu pastora i jego żony, a tam w miłej atmosferze mogliśmy porozmawiać na tematy nie tylko związane z kościołem. Później każdy poszedł w swoją stronę – jedni w miasto, drudzy byli umówieni na wywiady, a ja, zaraz po wyjściu z plebani, natknęłam się na pana Ryszarda i moje
ambitne plany co do złapania kilku osób spaliły na panewce. Pan Ryszard pokazał mi znów kilka ciekawych miejsc, których wcześniej nie miałam okazji zobaczyć – targowisko, synagoga, tzw. „Kamczatka”, a później zabrał do siebie na herbatę i lody, które przyniósł jego znajomy.
Choć dzień był miły, a pogoda dopisywała to jestem na siebie zła, bo wciąż mam przeprowadzony tylko jeden wywiad i po dzisiejszym spotkaniu organizacyjnym załamałam się, słysząc, jak dużo zrobiły inne osoby. Dlatego od jutra biorę się za siebie i ruszam w miasto z nastawieniem, by „dorwać” informatorów.
A póki co, by nie mieć poczucia, że zupełnie nic dziś nie zrobiłam, zabieram się za
transkrypcję, nad którą pewnie spędzę cały wieczór i większość nocy.
Wiem, że kilku z nas ma podobne plany (szaleni), a więc – dobrej nocy nam!
I owocnej pracy.

[Kamila Piwarska]
 "Kamczatka", fot. K. Piwarska

 Spotkanie na plebani, fot. K. Piwarska

Tablica informacyjna pod synagogą, fot. K. Piwarska

niedziela, 19 kwietnia 2015

Dzień 3 w oczach doktorantów

Dzisiejszy dzień rozpoczęliśmy od poszukiwań. Mieliśmy ambitny plan by odnaleźć pomnik upamiętniający układ w Kępnie z 1282 r. Dowiedzieliśmy się o tym zupełnie przypadkiem, kiedy nasz znajomy historyk Marcin z Muzeum Stutthof w Sztutowie, wiedząc, że jesteśmy w Kępnie, poprosił nas o zrobienie zdjęcie pomnika. Zaczęliśmy szukać w Internecie informacji na temat układu w Kępnie zawartego między księciem gdańskim Mściwojem II i księciem Wielkopolski Przemysłem II. Umowa głosiła, że ten z książąt, który przeżyje drugiego, będzie po nim dziedziczył. Ostatecznie w ten sposób Mściwój II przekazał Pomorze Wschodnie Przemysłowi II. Internet mówił swoje - pomnik znajduje się w parku 700-lecia, a teren swoje - żadnego pomnika tam nie ma. Nie zrezygnowaliśmy jednak z poszukiwań i przemierzaliśmy Kępno wzdłuż i wszerz by dowiedzie się gdzie jest pomnik. Jak usłyszeliśmy od jednej z mieszkanek, znajdował się on o dziwo w parku nieopodal naszego miejsca noclegowego. Informację tę potwierdził wędkarz, który łowił ryby nad pobliskim stawem. Dodatkowo pan powiedział, że doskonale wie o pomniku, jaki dotyczy dwóch książąt, bo jest rodowitym Kępnianinem. Taki argument utwierdził nas w dalszych poszukiwaniach. Na końcu naszym oczom ukazał się kopiec i pomnik. Cel osiągnięty i kolega Marcin zadowolony!
[Aleksandra Paprot]

 Kopiec i pomnik układu w Kępnie, fot. A. Paprot

Pomnik odnaleziony!, U. Karrer

W Siedlikowie - rodzinnej miejscowości Mariana Pilota, fot. A. Paprot
 Stara chata w Siedlikowie, fot. A. Paprot

 Ewangelizacja wizualna, fot., A. Paprot

Sanktuarium św. Idziego w Mikorzynie, fot., A. Paprot 

Św. Idzi, fot., A. Paprot

Ofiary dla św. Idziego, fot., A. Paprot 

Mikołaj i MB Fatimska, fot., A. Paprot